top of page
  • Mateusz Medyński

Wolne wybory? Chyba wolne żarty.


Zbliżają się wybory i kolejne osoby - publiczne i prywatne - deklarują szczerą wiarę w szansę na zmianę władzy w wyniku wolnych, demokratycznych wyborów. Cudownie się tego słucha i o tym czyta, ale w ten sam sposób fajnie ogląda się przygody Kucyków My Little Pony. Cudnie i kolorowo, ale wszystko to bujda. Że straszę? Psiakrew, chciałbym pomylić się choć w jednej z prognoz. Chciałbym wierzyć, że choć w jednym scenariuszu rzeczywistość okaże się bardziej optymistyczna niż szacunki. Bo mówimy o kraju, w którym wszyscy żyjemy, także ja. Chyba dowolny obywatel zapytany o preferowane miejsce do mieszkania prędzej wskaże dwustumetrowy apartament na szczycie Żagla Libeskinda niż stopniowo wypełniającą się kałem piwnicę w średniowiecznym szpitalu dla obłąkanych.


Niestety nie stać nas na luksus politycznej naiwności, więc pobawię się w proroka we własnym kraju i napiszę, co stanie się w tym roku, nim to nastąpi i zanim wszyscy będą zdziwieni (znowu). Wspomnę o tym nie dlatego, żeby potem móc powiedzieć „a nie mówiłem”, ale po to, byśmy otrzeźwieli przed szkodą, a nie - jak zwykle - po.

Mianowicie PiS nie może pod żadnym pozorem przegrać najbliższych wyborów. Przegrana oznaczałaby dla nich katastrofę. Mamy do czynienia z partią, która od kilku lat w ogóle się ze swoimi działaniami nie kryje. Nie ma żadnych taśm prawdy w knajpie u Sowy, nie ma przecieków, , wszystko jawnie i w zasadzie w świetle jupiterów. W końcu po co wstyd u ekshibicjonisty? Wszystko jest publiczne, nagrane, ma poparcie w podpisanych dokumentach. Chyba najmniej potrzebnym rekwizytem ery PiS są wszak białe rękawiczki.


Nie tylko politycy kradną, oszukują, likwidują swoich przeciwników, czy ludzi niewygodnych (pewien bokser chcący zeznawać przeciw pewnej osobie publicznej w sprawie handlu żywym towarem i nieletnich prostytutek powiesił się na leżąco na własnej pryczy w celi z 20 innymi facetami i nikt się nie zorientował - nawet Putin by się na tę historię uśmiechnął, bo i straszno i smieszno). W imię nie wiadomo czego zamknęliśmy całą gospodarkę, na rok wyłączyliśmy ochronę zdrowia, co skończyło się dodatkowymi zgonami w liczbie ponad 100 tysięcy ludzi. Wysoki rangą urzędnik państwowy wraz z bratem, w trakcie największej fali, kiedy liczył się każdy grosz, wyprowadzili ponad 2 miliardy złotych i absolutnie nikt nie zaprotestował, nikomu też nie spadł włos z głowy. Z kas ministerialnych do kieszeni krewnych i znajomych królika płyną miliony państwowych pieniędzy, podczas gdy obierane z kasy samorządy oszczędzają na odśnieżaniu dróg, ogrzewaniu szkół i zamyka się kolejne szpitale.


Władze obrosły całą rzeszą tzw. Klientów, tj. drobnych przedsiębiorców lokalnych, którzy w zamian za niewielkie przysługi dla władzy i lojalność nagradzani są finansowo, wygrywają kontakty, nie posiadając kompetencji ani nie spełniając warunków, bogacą się robiąc rzeczy, których nie mogliby robić w sytuacji konkurencyjnego rynku, bo zwyczajnie by na tym rynku nie wytrzymali. Stworzono tysiące urzędów, spółek, funduszy, fundacji, instytutów, programów etc., by upchnąć całe klany partyjnych luminarzy, wiele z tych podmiotów poza wydatkami na pensje nie ma innych kosztów, bo po prostu niczym się nie zajmuje. O dziesiątkach tysięcy wymyślonych pod określone (nie)kompetencje krewnego etatów w administracji publicznej nie wspomnę.


To jest kilka milionów ludzi!!! Tak, milionów. Ludzi, których szczęście powiązane jest wyłącznie ze ”zjep”, bo poza lojalnością wobec partii nie mają światu do zaoferowania nic więcej. Wielu nie potrafiło znaleźć się na konkurencyjnym wolnym rynku, wielu nie chciało, wielu po prostu uznało, że tak będzie taniej i prościej (i mieli rację). Dla nich receptą na sukces nie jest ciężka praca ani merytokracja, a klientelizm. Kiełbasa w zamian za wierność. W niejednej wsi teraz jest tak, że największe sukcesy świętuje najgorsza menda, leń, pijak i zawodowy donosiciel, któremu w czasach demokracji i wolnego rynku się nie wiodło, ale który teraz opływa w luksusy, bo służy wiernie nowej władzy i jest za to wynagradzany. Pół życia marzył, żeby mu sąsiedzi czapkowali zamiast pluć na ziemię, kiedy przechodził obok. Pół życia liczył i spisywał realne i domniemane krzywdy i teraz przyszedł jego moment. On się teraz na wszystkich zemści. Wszyscy będą lizać mu buty, bo teraz on jest panem! On się ze wszystkimi teraz policzy. Jak pewien minister, który zapamiętał sobie nazwiska wszystkich wykładowców, którzy na egzaminie dali mu złą ocenę, a teraz się im odwdzięcza.


Podejrzewam, że w wielu rodzinach są też tacy krewni, którzy do tej pory siedzieli cicho, bo nie mieli nic mądrego do powiedzenia, ale teraz podnoszą hardo głowę deklarując, że to ich czas i oni ze wszystkimi i wszystkim zrobią porządek. W końcu poparcie dla władzy utrzymuje się na poziomie 35% - czyli kilkanaście milionów ludzi uważa takie zachowanie za słuszne. Marzenie Włodzimierza Ilicza – sługa staje się panem. Niestety i tamten eksperyment zakończył się źle i ten się tak zakończy. System oparty na lojalności, zupełnie pomijający kompetencje w końcu się zawalił, bo na tych wszystkich darmozjadów nadal ktoś musiał pracować. Uczciwi, logicznie myślący i ciężko pracujący ludzie musieli tyrać za śmieszne pieniądze po to, by ich wysiłek i pot podtrzymywał niewydolny - z zasady - system. Aż skończył się ocet na półkach i społeczeństwo wyszło na ulice, bo nie miało już innego wyboru.


Wszystkich tych ludzi musielibyśmy oderwać od mniejszych lub większych koryt. Wywalić z roboty, zerwać absurdalne kontrakty. Musielibyśmy odebrać im i ich rodzinom majątek, który ukradli państwu lub samorządom. Tysiące ludzi musiałyby pójść siedzieć za kradzieże, wyłudzenia, oszustwa, działanie na szkodę państwa. Ci ludzie o tym wiedzą (w każdym razie ci mniej głupi owszem) i będą się bronić.


Teraz druga strona medalu, o której też nikt głośno nie powie. Nikt normalny z opozycji nie chce wygrać wyborów. Ktoś, kto po PiSie objąłby zarząd nad tą stajnią Augiasza ma w kieszeni unicestwienie swojej formacji w następnych wyborach i wieczną nienawiść połowy kraju. Sprzątanie tego burdelu, odwrócenie przyspieszającej inflacji (spytajcie Turcję jak to działa), odgruzowanie państwowych instytucji, przywrócenie funkcjonującego sądownictwa, SN, TK, zbudowanie od zera zaufania na arenie międzynarodowej, wywalenie obcych agentów z wojska i służb, to wszystko będzie bolało. Bardzo bolało. A w tym czasie Polacy (czyli w zasadzie ta tak strasznie znienawidzona przez wszystkich, a jednak niezbędna klasa średnia) będą musieli ponownie dźwigać koszt finansowy naprawy kraju. Długi, których narobili obecnie nam panujący znacznie przewyższają te epoki Gierka i będziemy je spłacać znacznie dłużej, bo przez dziesiątki pokoleń. I tym razem nikt nam nie pomoże jak po upadku komunizmu, bo miesiąc miodowy już się skończył, przez ostatnie kilka lat udowadnialiśmy wszystkim naszym międzynarodowym partnerom, że te 30 lat budowania demokracji i stabilnej gospodarki w Polsce to był wypadek przy pracy, bo Polacy wolą znajome gówienko nad szeroki świat, a mentalnie bliżej nam do Rosji niż Europy. A wbrew pozorom decydenci na świecie i w Unii nie urodzili się wczoraj i nie łykają bzdur z paska TVP tak jak wyborcy PiS, oni rozumieją co i dlaczego się w Polsce dzieje i nie dadzą się nabrać na bajki opowiadane przez premiera.


Fundusze unijne? Jasne, poprosimy miliardy z unijnej kasy, które wydamy na różne zorganizowane grupy przestępcze stanowiące naszą władzę wykonawczą (gdyby tylko o to chodziło, to pewnie nie byłoby problemu – Włosi dostali kasę bez szemrania, a u nich jedyną należycie zorganizowaną i kompetentną organizacją nie jest żadna partia polityczna, tylko mafia, która z korupcji uczyniła sztukę) oraz na walkę z Unią Europejską i poszczególnymi jej państwami (to już zapewne podobało się w Unii mniej). Tym razem Unia nam nie pomoże, bo oni doskonale zdają sobie sprawę, że struktury unijne nie są od naprawiania bałaganów w Państwach członkowskich (to mogą zrobić tylko sami Polacy), a od pilnowania, by cały trzeszczący statek zjednoczonych stanów Europy nie zatonął. To zadanie, zwłaszcza na tę chwilę, w zupełności Unii wystarczy.


Patrząc na Polskę i Ukrainę widzimy jak na dłoni różnicę pomiędzy państwem, któremu się chciało a państwem, któremu chciało się mniej. Myśmy mieli swojego Balcerowicza, który ogromnym kosztem cierpienia całego kraju uratował nam gospodarcze dupsko i ludzie do tej pory brzydko o nim mówią, choć bez tych reform bylibyśmy Albanią. Teraz już nie będzie żadnego Balcerowicza, nie ma nikogo tak szalonego albo tak głupiego, żeby się w to pakować. Zostaliśmy z tym cuchnącym bagnem sami.


Tak nawiasem mówiąc, jedyna szansa, że obecna władza „przegra” wybory to to, że ktoś z nich odpowiedzialny za ich podkręcenie coś fenomenalnie spartoli. To nie są asy intelektu ani demony teamworku, więc taki scenariusz jest dużo bardziej prawdopodobny, niż nagłe obudzenie się narodu czy zjednoczenie opozycji. Bywały już ciekawsze wpadki, jak ta z lądownikiem marsjańskim czy wsparciem międzyrządowym dla Lehman Brothers. Niestety powyższe to raczej pobożne życzenie niż realny scenariusz, bo najbardziej prawdopodobny wynik już opisałem w pozostałych paragrafach i nie wygląda to różowo.


Zatem nie będzie żadnej zmiany rządów, będzie gotowanie żaby, aż nie będziemy mieli wyboru, ani drogi ucieczki. Będzie skansen dewocyjno-komunistyczny i tanie montownie samochodów dla reszty Europy. Będzie miska ryżu dla większości i sklepy Baltona dla partyjnych dygnitarzy. Będzie swojsko i znajomo i Polakom będzie się to podobać. Chyba że przejrzymy na oczy i przestaniemy wspierać czynem lub tylko bezczynnością kochaną władzę. Chyba, że zaczniemy rozliczać ludzi władzy (jakiejkolwiek) z każdego świństwa, z każdej zagrabionej złotówki. Chyba, że uczynimy z Polski ponownie kraj wolny, a nie mafijną przybudówkę. Szanse są niewielkie, ale nadal są, za parę miesięcy nie będzie już nawet tego.

108 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page