top of page
  • Mateusz Medyński

Szalona prognoza dla rynku gastronomicznego i hotelarskiego


Obecnie nic innego nie robimy tylko się nawzajem straszymy. Ja też się w ten trend wpisałem ostatnimi artykułami i choć podtrzymuję apokaliptyczną prognozę dla polskiej gospodarki, to pora napisać coś pozytywniejszego. Wszyscy trąbią, że restauracje i hotele już nigdy nie będą takie same, że to koniec życia w realu, że wszyscy się przeniosą do neta i zostaną w domach na zawsze.

W moim mniemaniu nic bardziej błędnego. Wszystkie te prognozy pomijają jedną kwestię. Samopoczucie Polaków. Zostaliśmy na siłę, bez przygotowania ani ostrzeżenia pozamykani w aresztach domowych jak szaleńcy, których trzeba izolować, bo są niebezpieczni dla otoczenia. I tak właśnie zaczęliśmy się zachowywać – jak szaleńcy. Długo tak nie wytrzymamy, tym bardziej, że odpowiedzialni za ten stan nadal nie są w stanie nam wytłumaczyć, dlaczego tak ostra kwarantanna była potrzebna i co tym stanem osiągnęliśmy. Zaczynamy się zastanawiać czy racji nie mają Szwedzi, którzy uznali, że skoro ten wirus jest tak wysoko zaraźliwy i konsekwencji tego i tak na dłuższą metę nie unikniemy, to może po prostu trzeba go przechorować, a zatem po co ta nagonka na gospodarkę i przymusowy areszt domowy?

Skutek jest taki, że mamy tysiąc ofiar COVID, a w tym czasie w domach siedzi teraz prawie czterdzieści milionów ofiar PTSD (stresu pourazowego). Wielu z tych ludzi, siedząc w zamknięciu, miało czas i motywację, żeby przewartościować swoje życie. Wielu doceniło swoich partnerów, ale też się rozwiedzie, wielu pójdzie na terapię uzależnienia. Większość jednak, jak tylko będzie to możliwe, wystrzeli z domu jak z procy i zrobi wszystko, żeby nie siedzieć w czterech ścianach, które dotychczas były ich więzieniem. Zapragnie żyć jak dawniej. Zapomnieć o strachu i niepewności.

Ludzie potrzebują gwaru kawiarni, smacznych potraw, które ktoś inny im przygotuje i poda. Potrzebują widzieć innych ludzi, którzy się uśmiechają i którzy żyją pełnią życia. Wszyscy potrzebujemy powiewu świeżego powietrza, i mam tu na myśli nie tylko spacer po parku (te zresztą również są oblegane).

Jeżeli to tylko będzie możliwe i knajpy znów zostaną otwarte, spodziewam się wielkiego boomu na życie kulturalne i restauracyjne, bo ludzie zwyczajnie mają dosyć samotności i siedzenia w czterech ścianach. Zapewne trzeba będzie wprowadzić pewne ograniczenia, może mniej stolików w restauracjach, pewnie nawyk mycia rąk (skądinąd słuszny) po każdej czynności, zapewne obowiązkowe maseczki. Ale człowiek jak karaluch, do wszystkiego się przyzwyczai, byle żyć! A my obecności drugiego człowieka, gwaru świata potrzebujemy teraz bardziej niż powietrza. Dlatego restauracjom i knajpom (o ile oczywiście łaskawi rządzący pozwolą) wróżę wiele sukcesów.

To samo dotyczy hoteli, które także mają szanse na szybki powrót do zyskownej działalności. Choć tutaj największy boom przeżyją condohotele i wszelkie formy własności i współwłasności. Kwarantanna bowiem mogła zamknąć placówki usługowe, ale nie mogła zamknąć naszych własnych domów (a wszak condohodel to forma współwłasności pokoju hotelowego). W końcu w trakcie przymusowego zamknięcia najlepiej mieli ci, którzy mieli domki letniskowe, działki etc. – przynajmniej mogli posiedzieć na dworze i bez masek. A jeżeli ktoś jeszcze do tego ma dzieci, to nauczył się cenić każdą rozrywkę im oferowaną, żeby tylko się nie nudziły. A o to łatwiej na dworze, zwłaszcza po tygodniach izolacji w mieszkaniu. Słowem same zalety. Już teraz widać ogromne zainteresowanie ogródkami działkowymi. Ludzie z miastach chcą mieć choćby parę metrów ogródka dla siebie.

Polacy, zamknięci dotąd w mieszkaniach, będą teraz chcieli wyjechać dokądkolwiek. Łazić po lasach, górach, godzinami gapić się na piękne krajobrazy, wdychać morskie powietrze. Bo nam to zabrano. Bo mamy wszystkiego dość. Bo potrzebujemy znów poczuć się jak ludzie, nie jak insekty w pudełku od zapałek.

Dlatego spodziewam się, że jak tylko trochę przycichnie wrzawa koronawirusowa i media wreszcie zakrztuszą się tą paranoiczną papką, którą serwowały nam od lutego, ludzie rzucą się do restauracji, kawiarni i hoteli. Biznes znów ruszy, bo życie nie znosi próżni, a my chcemy żyć!

Niestety nie byłbym sobą gdybym nie dodał łyżki dziegciu do tej beczki miodu. Powyższe będzie dotyczyć tylko tych spośród nas, którzy będą mieli szczęście i nie stracą pracy. Ale parę milionów Polaków ją straci i oni nie będą mieli jak odreagować kwarantanny ani stresu, choć też mają do tego prawo. Oni spadną z deszczu prosto pod rynnę. Też będą potrzebować odpoczynku, hałasu tętniącego życiem otoczenia, zabawy, ale nie będzie ich na to stać. Zamiast o wyjeździe nad morze będą myśleć o tym, skąd wytrzasnąć śniadanie czy pieniądze na czynsz. Wielu wyjedzie za chlebem, albo wróci pod skrzydła rodziców, wielu zwyczajnie się wkurzy. Jeżeli nie pomożemy szybko tym ludziom, gniew będzie narastać i może być przyczyną niebezpiecznych zmian społecznych. Zastanówmy się jak im pomóc, bo inaczej pyszne restauracyjne jedzonko pozostałym z nas może stanąć w gardle.

53 wyświetlenia0 komentarzy
bottom of page