- Mateusz Medyński
Sprzedam mózg, kraj pochodzenia: Polska, stan: nieużywany. Dlaczego idziemy na wojnę z połową kraju?
Ostatnie „orzeczenie” Trybunału Konstytucyjnego definitywnie zniszczyło kompromis aborcyjny oraz cofnęło Polskę do średniowiecza. Nie, nie tego z rycerzami, w którym dziarsko łopotały chorągwie na wietrze. Tego, w którym 50% porodów kończyło się zgonem matki i dziecka. Tego, w którym wiedza medyczna sprowadzała się do gniecenia chleba z pajęczyną i puszczaniem krwi z powodu dowolnej dolegliwości. Polacy szumnie postanowili porzucić mikroskopy i tomografy (to podejrzane szkiełko i oko), zdjąć przebranie człowieka cywilizowanego i wrócić do jaskini, gdzie własnymi odchodami będą teraz malować obrazki zwierząt na ścianach.
Abstrahując od tego, że znów faceci postanowili narzucić kobietom, co mają robić i jak, to działania mające na celu maksymalne uprzedmiotowienie kobiet (a podejrzewam, że to nie koniec: katofundamentaliści już zapowiedzieli dalsze kroki w przywiązywaniu kobiet do stołu w kuchni jak choćby klasy jednopłciowe) przyniosą też ogromne i wyłącznie negatywne skutki dla całego społeczeństwa.
Jak zwykle, postaram się opowiedzieć o aspekcie społecznym, ale także gospodarczym tego, co zgotowali nam rządzący (o torturach kobiet nie mówiąc, bo to niestety nadaje się do komentarza w druku).
Po pierwsze zaskoczyło mnie jak chętnie mężczyźni wypowiadają się o zdrowiu i życiu kobiet. Migawki z protestów wkurzonych dziewczyn, naprzeciw których stali młodzi mężczyźni oraz fakt, że w mediach orzeczenie chwalili właściwie wyłącznie faceci daje poważnie do myślenia w kontekście przemyśleń niejakiego dr. Freuda. Przemawia do mnie uwaga jednej z wkurzonych dziewczyn, że skoro sam nie mam macicy to raczej nie powinienem autorytatywnie o macicach się wypowiadać.
Rozumiem, że mężczyźni bardzo się boją zmian kulturowych i źle im z tym, że ich pozycję stopniowo podkopują walczące o swoje prawa kobiety. W końcu fajnie jest mieć plusy w życiu za sam anatomiczny fakt posiadania siusiaka. Każdemu chłopcu powtarza się od małego, że jest wspaniały, a kiedy osiąga wiek produkcyjny okazuje się, że na tytuł króla dżungli trzeba sobie zapracować i konkurencja jest wysoka, a i ambitnych kobiet nie brakuje. Fannie Hurst, pisarka na przełomie XIX wieku mawiała, że kobieta musi być dwa razy lepsza od mężczyzny, żeby dotrzeć w połowie tam gdzie on i to niestety pozostaje prawdą też w XXI wieku. Ładny mi postęp, przez dwieście lat kobiety dostały prawa wyborcze, uznano je za obywatelki, pozwolono posiadać majątek na nawet chodzić po ulicy bez pilnującego ich mężczyzny. Zdobycze cywilizacyjne nie ma co.
Oczywiście lepiej, że udało się im wywalczyć cokolwiek, ale na tle tego co posiadają mężczyźni to jednak słabo wygląda. No i czyni każdego faceta mówiącego o równości w społeczeństwie pieprzonym hipokrytą.
Kobiety coraz ambitniej domagają się uznania ich praw, co raz głośniej wskazują (i słusznie), że są połową każdego społeczeństwa, które jednak reprezentowane jest nadal w większości przez mężczyzn. Z doświadczenia zawodowego wiem, że kobiety są najczęściej ambitniejsze i lepiej przygotowane oraz bardziej zdeterminowane od mężczyzn, więc z punktu widzenia facetów stanowią rosnącą i poważną konkurencję. Mężczyźni mogliby więc zabrać się do roboty i też pracować ciężko, wykazywać ambicję i ponosić nadludzki wysiłek, jednak wolą wykorzystać ten czas i energię, żeby zwyczajnie zakazać konkurencji. Przywiążemy babę do nogi od stołu w kuchni i mamy spokój. Nie będzie nam tu kłuła w oczy swoimi kompetencjami. Rozumiem, że tak może myśleć jakiś sfrustrowany seksualnie nieudacznik, ale całe państwo? I dlaczego postawienie na swoim ma oznaczać zagrożenie da zdrowia i życia tysięcy kobiet rocznie? Gdyby osoba fizyczna przyznała się do tego, ze dopuszcza myśl, że jej działania mogą spowodować śmierć wielu osób rocznie to jest to przestępstwo zabójstwa masowego w zamiarze ewentualnym.
Z punktu widzenia społeczeństwa jak i gospodarki wszelki pomysły dotyczące uprzedmiotowienia roli kobiet czy ograniczenia ich aktywności to bzdura. Kobiety stanowią 50% każdego społeczeństwa i tego faktu nie da się zanegować. To połowa potencjalnego PKB, ale też połowa konsumentek i klientek dóbr i usług. Gigantyczny rynek. Która firma może sobie pozwolić na olanie takiego tematu? Państwo niestety tym bardziej nie może do tego dopuszczać. Dla każdego, w tym dla wszystkich mężczyzn byłoby lepiej, żeby daną pracę wykonywała kobieta, jeżeli udowodniła, że jest na dane stanowisko najlepszym kandydatem. Tylko merytokracja, czyli dochodzenie do pozycji społecznej poprzez własne osiągnięcia, bez względu na płeć czy inne cechy zapewni nam maksymalizację zysków cywilizacyjnych. To nie znaczy, że na wszystkie stanowiska wszyscy się nadają tak samo, ale nie możemy pozwolić sobie na to, że względy płci przedkładają gorzej przygotowanego kandydata, ale za to z penisem, nad lepiej przygotowaną kobietę. Zresztą powinno to działać w obie strony. Myślę, że wielu facetów z chęcią zostałoby w domu z dzieciakami wypychając swoje partnerki w piękny i niebezpieczny wir wyścigu szczurów. Powód, dla którego tak mało mężczyzn wykonuje tradycyjnie (znowu to głupie słowo, bo nie wiadomo co oznacza) kobiece zawody, to to, że tych zawodów zwyczajnie jest mało. A rodzeniem dzieci się mężczyźni zająć wszak nie mogą. I właśnie tylko do tej roli próbujemy kobiety spychać, bo tu nie ma konkurencji dla mężczyzn.
Domagamy się rosnącej jakości towarów i usług, a nie chcemy pozwolić, by kobiety lepiej przygotowane do wielu stanowisk mogły się realizować piastując je, bo mężczyzna ma mieć pierwszeństwo, nawet jeżeli jest nieudolny. Żadna gospodarka tego nie wytrzyma.
Nie stać nas na spychanie połowy kraju do garów i dziecków. Tym bardziej, że w pogarszającej się koniunkturze mężczyźni sami będą mieli coraz trudniej w zarabianiu na wykarmienie żony, którą uczyniono przymusowo opiekunką ogniska domowego i nikim więcej. Nie mówiąc już o tym, że warto byłoby żonę zapytać, jaki ma pomysł na siebie.
Wszystkie powyższe argumenty dotyczą tak łagodnych aspektów dyskryminacji ze względu na płeć jak równy dostęp do pracy, edukacji i szans rozwoju oraz sprawiedliwy podział zadań w związkach, zatem rzeczy, które w Polsce kuleją od Piasta Kołodzieja i które dotychczas słusznie wkurzały tysiące działaczek organizacji feministycznych czy równościowych.
Już gdyby sytuacja dotyczyła tylko opisanych powyżej aspektów to mielibyśmy powody do zaniepokojenia o przyszłość tego kraju, bo wszystkie one zwyczajnie szkodzą Polsce. Uniemożliwiają wszakże realizację marzeń połowie społeczeństwa. To samo w sobie byłoby już podstawą do wkurzenia. Ale sytuacja jest dużo gorsza i dużo bardziej groźna.
Teraz mówimy o ustawodawstwie, które zrównuje kobiety z upaństwowionymi inkubatorami. Odbiera im prawo do decydowania o własnym ciele (dla zagubionych oraz Jarosława Kaczyńskiego podpowiem: jest to podstawowe prawo człowieka zapisane m.in. w takich obcobrzmiących dokumentach jak Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z 1948 roku) oraz poddaje obowiązkowi urodzenia płodu, który nie ma żadnych szans na samodzielnie przeżycie, narażając je na koszmar porodu a następnie pochowania dziecka, które z powodu wad wrodzonych żyć nie mogło. Co więcej, często letalne wady płodu powodują także poważne zagrożenie dla samej matki (np. martwicę) i może się okazać, że zmuszona do porodu w warunkach martwicy płodu matka umiera także.
Oczywiście miłościwie nam panujący Jarosław, Pierwszy Tego Imienia podjął słuszną ze swojego punktu widzenia decyzję. Jemu raczej nie grozi niebezpieczeństwo dla życia w wyniku uszkodzenia płodu. Zapewne i badań prenatalnych nie będzie potrzebował.
Decyzja ta nie zagrozi też jego partnerce, żonie czy planom założenia rodziny. Przehandlował więc (w zamian za chwilowe poparcie katotalibanu) coś, co dla niego i tak nie miało żadnej wartości. Jemu się więc absolutnie nie dziwię. Dziwię się natomiast wszystkim innym, w tym będącym zwolennikami PiSu, którzy sami mogą zostać postawieni przed tak makabrycznymi dylematami. Kobiety mają wprost przechlapane, ale mężczyźni też raczej sobie życia nie poprawili. Przecież większość tych ludzi ma żony (niektórzy to nawet już kilka). Jak oni tym żonom patrzą w oczy po ciężkim dniu w pracy politycznej, w której zamiast skupić się np. na gospodarce, zajmowali się zrównywaniem losu kobiet w Polsce z ich sytuacją w Nigerii.
Wszystko to dzieje się przy braku jakiejkolwiek refleksji nad tymi kobietami oraz nad ich prawem do podejmowania tak przerażającej decyzji samodzielnie. Przepraszam, ale gdyby w mojej rodzinie pojawiły się wady płodu to przynajmniej chciałbym móc moją kochaną małżonkę spytać o zdanie! A Państwo nie spytało i co więcej, zabroniło nam już pytać. Mają rodzić, cierpieć, umierać i koniec.
Przepraszam, ale jakim jestem facetem, skoro miałbym milczeć, kiedy ktoś mojej żonie grozi śmiercią lub cierpieniem? Drzewiej w kulturalnych kręgach za dużo mniejsze przewinienia wobec czyjejś małżonki wyzywało się na pojedynek, w mniej kulturalnych zaś waliło w mordę. A teraz aparat Państwa orzekł, że nasze żony i córki są własnością Państwa i kościoła i ich zdanie się nie liczy. Mają umrzeć lub ryzykować cierpieniem bez pytania ich o zdanie, taki automatyczny heroizm, wszystko w imię idei i poglądów.
Mamy obowiązek być wkurwieni, jako mężowie i ojcowie, jako partnerzy i współplemieńcy, jako koledzy i współpracownicy, jako odbiorcy usług i podatnicy. Bo podniesiono rękę na kogoś, kogo mamy święty obowiązek chronić, jednocześnie niszcząc resztkę bezpieczeństwa, jakie powinno nam wszystkim zapewniać państwo.
Przepraszam, ale jeżeli ktoś tak bezczelnie rwie w strzępy umowę społeczną, to może faktycznie niech wypierdala.