top of page
  • Mateusz Medyński

Sposób na teściową, czyli jak będzie wyglądało finansowanie wydatków w kryzysie.

Wiemy już, ile w ramach tarcz antykryzysowych Rząd nam obiecał. Będzie jeszcze tarcza 3.0 gdzie Rząd obieca samorządom. Część z tej pomocy już działa (tj. można składać wnioski, ale forsy na razie nie widać) część czeka na wdrożenie przez wybrane banki. Uważny czytelnik, a zwłaszcza taki, który potrafi wykonywać działania powyżej liczenia na palcach (nawet zakładając, że zdejmie do tego buty) słusznie spyta skąd wezmą się na to pieniądze? Budżet nie jest z gumy, nie da się nagle wyczarować miliardów złotych, a rezerwy już przejedliśmy. Mam więc dla Was dwie wiadomości, dobrą i złą.


Dobra wiadomość to taka, że Rząd prawdopodobnie nie zabierze nam oszczędności. To znaczy zabierze nam z OFE, ale przyznajcie się, czy ktoś realnie liczył na cokolwiek z OFE? Emerytury? Wypłaty z ZUS w 2045? Byłoby to bardzo zabawne, gdyby nie chodziło o nasze życie. Obawiam się jednak, że Polska idzie prostą drogą emerytalną wytyczoną przez naszych pradziadów. Podobno we wczesnym średniowieczu słabującego dziadka wyganiało się do lasu kijem i problem jego składek rozwiązywały wilki i niedźwiedzie. Nasz system emerytalny będzie wyglądał podobnie.

Ale poza OFE Polacy, licząc sobie prawidłowo, założyli, że jak się Rządowi skończy forsa to sięgnie po oszczędności zgromadzone na kontach. Rząd zaprzeczał, ale najlepszym dowodem na wiarygodność zapewnień Rządu wśród rodaków jest to, że obywatele, po zapewnieniach Rządu grzecznie rzucili się do bankomatów i podjęli z własnych kont ponad 30 miliardów złotych i tylko w ostatnich dwóch miesiącach. Dobra wiadomość jest jednak taka, że Rząd prawdopodobnie po oszczędności nie sięgnie (nie dlatego, że nie chciałby, ale dlatego, że koszt polityczny mógłby być zbyt wysoki, plus to, że banki też tych pieniędzy nie mają – to wirtualna kasa, upchnięta w kredytach hipotecznych, gwarancjach bankowych etc.).


Złą wiadomością jest to, że już wiemy sąd Rząd będzie miał pieniądze. Rząd te pieniądze wydrukuje. Proces oczywiście będzie bardziej skomplikowany (upraszczam jak cholera), ale do tego się sprowadzi. Mianowicie Polska będzie teraz emitować obligacje (robi to od zawsze, obligacje skarbowe to zasadniczo w miarę pewna inwestycja, więc się nieźle sprzedają, najczęściej pomagając krajowi w funkcjonowaniu, czasami nie-patrz Argentyna), które posłużą sfinansowaniu wydatków antykryzysowych (oraz takich drobnych rzeczy jak miliony na bezużyteczny sprzęt przywieziony freudowsko największym samolotem świata czy przekop mierzei albo największe na świecie lotnisko oraz pensje dla ponad 150 ministrów). Kto te obligacje kupi? Ano kupi je Narodowy Bank Polski, korzystając z rezerw jakimi dysponuje. Narodowy Bank Polski zaś podwyższy sobie w ten sposób stan posiadania, bo obligacje to należności długoterminowe, które ładnie wyglądają w bilansie. W ten sposób Polska sama sobie sprzeda własny dług i pod ten dług wydrukuje pieniądze. Proste? Proste! Gdyby jakikolwiek podatnik wpadł na pomysł założenia dwóch spółek, które będą sobie wystawiały faktury pod pusty dług, bez majątku, to podpadałby pod Kodeks karny-skarbowy. Zresztą pewnie już takich kilku geniuszy ekonomii siedzi. A jak to robi Państwo, to jest ok. Co więcej, nie tylko Polska wpadła na ten pomysł. Europejski Bank Centralny też się nad tym zastanawiał, tyle tylko, że oni jeszcze wzięli pod uwagę skutki, jakie takie działanie przynosi. Włosi od dawna głośno domagają się wykupu ich koronaobligacji, jednakże EBC nie jest zbyt chętny na zakup masowy do Włochów, bo musi dbać o stabilność całej strefy Euro. A skutkiem nieograniczonego generowania długu, który potem skupują państwowe lub unijne instytucje jest inflacja. No niby nic wielkiego, inflacja, powiecie. Forsa potrzebna jest już teraz, inflacją pomartwimy się jutro. Tak samo myślano pod koniec PRL, skończyło się dwucyfrową inflacją i dopiero niejaki Balcerowicz był w stanie wyłączyć inflacyjną pralkę. Ile to kosztowało kraj, wiedzą wszyscy, którzy załapali się na te dziwne czasy. Jak się kończą takie zabawy, wiadomo (zwłaszcza jeżeli nie mają pod ręką żadnych Balcerowiczów). Przykładowo Zimbabwe doszło to takiej inflacji, że za pieniądze, których było tak dużo, że jeden człowiek nie mógłby ich unieść w rękach, nie można było kupić torby, do której by się one zmieściły.


I o tyle o ile o Unię się nie boję, nawet gdyby wszystkie kraje strefy Euro emitowały obligacje non stop to gospodarki Niemiec czy Francji udźwignęłyby ten ciężar, bo za nową kasą stałby realny majątek i realna siła tych gospodarek. Ale Polska nie jest w strefie Euro, warunkiem wypłacalności polskich obligacji jest dobra kondycja polskiej i tylko polskiej gospodarki. Nie mamy się do kogo przytulić. Obawiam się też, że rządzący krajem nie będą mieli takich oporów jak EBC przed nadmiernym zadłużaniem się i nie pomyślą o tym, co się stanie za rok lub dwa. To trochę jak z tym mitycznym szympansem laboratoryjnym, który osiągał orgazm za każdym razem, kiedy naciskał guzik. Zwierzątko nie jadło, nie spało, tylko naciskało guzik aż do (radosnego zapewne) zgonu. Właśnie montujemy sobie elektrody w mózgu i szykujemy guzik. Czy będziemy potrafili przestać zanim będzie za późno?

39 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page