top of page
  • Mateusz Medyński

Polska kwarantanna w liczbach, czyli dlaczego mamy przegwizdane gospodarczo

OECD podało ostatnio, że średniej wielkości gospodarka za jeden miesiąc kwarantanny i innych ograniczeń związanych z walką z koronawirusem zapłaci 2% swojego PKB. Ponieważ nikt specjalnie nie zastanawia się co to dokładnie znaczy, postanowiłem łopatologicznie podejść do problemu i włosy stanęły mi dęba.


Niby 2% to nie tak dużo, prawda? Tyle co nic. No to podliczę Wam co to oznacza dla Polski. Od razu ostrzegam, nie jestem ekonomistą, wiem, że gospodarka to bardzo skomplikowany mechanizm i że dopuszczam się sporego uproszczenia, ale nawet jeżeli pomyliłem się w wyliczeniach o połowę, to i tak gospodarka ma przerąbane bardziej, niż ktokolwiek ma odwagę przyznać.


Nasze PKB na 2020 rok to 607 miliardów dolarów. Miesiąc kwarantanny (czyli np. marzec) kosztuje nas 2% czyli 12,14 miliarda dolarów. To oznacza, że każdego dnia postoju w gospodarce, pracy z domu, zamkniętych sklepów, zakazu wychodzenia z domów itd. Polska gospodarka traci 404 miliony dolarów.


Jak się to przeliczy na złotówki po skandalicznie wysokim kursie dolara (nie ma się co dziwić, w kryzysie zawsze inwestorzy uciekają do największych walut, więc jeżeli komuś się wydaje, że złoty się wzmocni w najbliższych miesiącach, to się bardzo zdziwi), który wynosi 4.14 PLN to nam wyjdzie 1.672.560.000 PLN straty dla gospodarki dziennie. Tak ponad półtora miliarda złotych dziennie.


Ponieważ wchodzimy w drugi miesiąc kwarantanny to gospodarka straci na koniec kwietnia 4% PKB (czyli cały nasz zeszłoroczny wzrost) a po kieszeni dostaniemy na kwotę dwudziestu czterech miliardów dolarów czyli prawie sto miliardów PLN i to tylko do końca kwietnia.


Ok, powiecie. Chińczycy stracili dużo więcej i się nie denerwują. Tylko oni maja jedne z największych rezerw walutowych na świecie. Po prostu będą tak długo przepalać odłożoną na czarną godzinę kasę, aż kryzys minie (albo aż inne państwa tak dostaną w tyłek, że będzie można za bezcen wykupywać ich aktywa, patrz Grecja czy Argentyna). Polska nie ma takich zapasów. Tegoroczny budżet równoważył się tylko dlatego, że stosowano sztuczki księgowe. Rezerwy przejedliśmy na transfery socjalne.


Co było i jest naturalnym źródłem gotowizny dla wszystkich rządów w Polsce od czasów transformacji? Polska nie ma znaczących zasobów naturalnych, które mogłaby sprzedawać jak Rosja. Cała kasa na PKB pochodzi od polskich przedsiębiorców. I w teorii rząd, aby ich ratować musiałby sięgnąć do ich własnych kieszeni, bo od wielu lat nic innego nie robił. A tym razem to właśnie przedsiębiorcy, dojne krowy wszystkich rządów, pieniędzy potrzebują natychmiast.

Nie obietnic, nie formularzy na 4 strony, gdzie trzeba opisywać, jak bardzo ten covid jest straszny dla nas, ani jak to wpłynie na naszą firmę. Nie obietnic, że może damy 50% z 50% na pracownika, ale dopiero jak sami zapłacie. Tych pieniędzy potrzeba masę i to teraz. Wychodzi na to, że jeżeli epidemia potrwa dłużej niż do maja, to nawet ta szumna tarcza (gdzie głównie są obietnice ale mało konkretów) nic już nie da. A ona potrwa dłużej. Już teraz, tylko po to, żeby zniwelować pierwsze skutki pandemii powinniśmy wpuścić w polski system 100 miliardów złotych, natychmiast. Ale ich nie mamy to i nie wpuścimy, tylko nikt nie ma odwagi tego przyznać.


Przy okazji stracimy kilka gałęzi polskiej gospodarki całkowicie i na wiele lat. Hotelarstwo? Nie ma i nie będzie. Przez przynajmniej rok albo i dwa lata nie ma szans na utrzymanie nawet podstawowej liczby gości. Turystyka już nie istnieje tylko jeszcze chwilowo udają, że nie utracili płynności w panice negocjując kredyty obrotowe (wiadomo, że w przemyśle wakacyjnym wpłata na wyjazd za pół roku finansuje koszt wyjazdu innego klienta już teraz, to swoisty model piramidy finansowej, tyle że cykliczny czyli w podsumowaniu całego roku najczęściej wychodzi się na plus, nawet jeżeli w poszczególnych miesiącach kwoty się nie spinają). Usługi gastronomiczne? W ciągu miesiąca padnie 50% firm. Handel? Zamknięcie galerii tylko w niedzielę kosztowało handel 30-40% przychodu, teraz zamknięto wszystko na amen, to sobie wyobraźcie poziom strat.


Oczywiście rozumiem walkę z epidemią i z tym, że ludzie na koronawirusa umierają i jest to straszna tragedia.


Ale jednocześnie musimy to robić z głową, żeby w imię walki z epidemią nie zabić polskiej gospodarki, bo to też ludzkie życia są.


Ja wiem, że to nie działa tak szybko, firmy, które teraz przestaną płacić podatki i składki, którym ZUS czy US wejdzie na konta prewencyjnie (to już się dzieje) zostaną odnotowane w spadkach budżetowych dopiero za kilka miesięcy. Tyle tylko, że jeżeli nie będziemy temu przeciwdziałać dzisiaj, to za kilka miesięcy, kiedy zwyczajnie skończy się forsa na cokolwiek w budżecie, to na działania będzie już za późno. Ponowne otwarcie nowych firm, które zastąpią te kilkaset tysięcy upadających teraz to lata pracy, nie miesiące. Dużo łatwiej byłoby pomóc tym firmom teraz, żeby nie upadły, niż potem wydawać forsę na zakładanie nowych biznesów za kilka miesięcy. A obecny rząd jakby nie traktuje tego poważnie. Czy to świadome działanie czy po prostu wstyd się przyznać, że wydaliśmy wszystkie rezerwy i z pustego Salomon nie naleje?

Każda osoba uratowana od koronawirusa dzięki kwarantannie to dwa albo trzy zgony z powodu załamania gospodarczego. Policzmy sobie. Po pierwsze kilkadziesiąt tysięcy mały firm w kwartał straci dorobek życia. Nie chcę straszyć, ale czeka nas fala samobójstw przedsiębiorców, którzy po wyprzedaniu całego majątku prywatnego utracili nadzieję na lepsze jutro. Potem czeka nas załamanie służby zdrowia (jeszcze większe niż teraz), bo nie będzie pieniędzy ani na lekarzy, ani na szpitale ani na leki ani nawet na prąd na sali operacyjnej. Popatrzcie sobie na przykład RPA, kraju który ma wszystkie możliwe zasoby, ale prąd tylko godzinę dziennie, bo miast nie stać na zapłacenie elektrowni. Wówczas na całkowicie wyleczalne i proste w leczeniu choroby umrze wielu ludzi. Tylko dlatego, że państwo nie będzie miało pieniędzy na podstawowe leki. Ci emeryci, którzy przetrwają koronawirusa także będą zagrożeni, bo już teraz mamy szalejącą inflację a ich emerytury nie rosną tak szybko jak ceny. Zacznie się zastanawianie czy w danym miesiącu jedzą mięso czy biorą leki na nadciśnienie, bo na oba ich nie stać. Policja już teraz jest w opłakanym stanie i policjanci zarabiają tyle ile sprzątaczki czy ludzie na kasie w markecie. Kto będzie utrzymywał porządek społeczny, jeżeli policja nie będzie miała na benzynę do radiowozów czy na amunicję do służbowej broni (zresztą policjanci już teraz masowo dokupują prywatnie amunicję do broni)?

A służby oczyszczania miasta? Kogo w kryzysie będzie stać płacić te 65 PLN za kosz miesięcznie? To nas czeka kolejna epidemia, tylko tym razem wynikająca z nadmiaru śmieci na ulicach.


Mogę tak wyliczać w nieskończoność. Wszystkie te rzeczy mogą się zdarzyć, jeżeli już teraz polscy przedsiębiorcy nie dostaną realnej pomocy, której potrzebują. Nie obietnic, nie zapewnień. Bez tego za góra sześć miesięcy czeka nas wariant grecki.


Artykuł o OECD tutaj: https://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/6469258,koszt-przestoj-gospodarka-koronawirus-wyliczenia-ekspert.html

132 wyświetlenia0 komentarzy
bottom of page