- Mateusz Medyński
Jak zmusić pięć milionów ludzi, żeby poczuli się jak niskobudżetowe kurtyzany?
Miałem koncentrować się na gospodarce i prawie, ale to, co się dzieje w kraju, oraz to, jak wielu obywateli schowało głowy w piasek powoduje, że jednak napiszę coś politycznego (o zgrozo). Tym bardziej, że to jak kierujemy własnym krajem zawsze wpływa na prawo i gospodarkę (rząd przyznał się do najgorszego w historii deficytu, choć jego wysokość jest i tak znacząco zaniżona przez sztuczki księgowe, a na COVID można zwalić winę tylko co do części tych kwot). Muszę napisać parę słów zanim rozpędzona lokomotywa naszego kraju spadnie w przepaść z powodu braku mostu, który sami, z pieśnią na ustach, wysadziliśmy. Być może jest już za późno na ratunek, ale nadzieja zawsze umiera ostania, więc napiszę te kilka zdań.
Ostatnie wydarzenia, zwłaszcza dotyczące wyborów prezydenckich oraz podwyżek dla posłów i senatorów spowodowały u mnie solidną aktywność neuronową.
Niestety nie mam pozytywnych wniosków. Po pierwsze, Polska posiada opozycję wyłącznie tytularną. Rozumiem, że wszyscy muszą jeść, ale w momencie, w którym wreszcie oficjalnie przyznajemy się do tego, że kraj nie będzie miał za co jeść, podwyżka dla ludzi, którzy przynajmniej w teorii są odpowiedzialni za tę sytuację jest delikatnie mówiąc nie na miejscu. Argumenty, że chodzi o walkę z korupcją z kolei są wyssane z palca, bowiem wszystkie badania nad korupcją dowodzą, że ludzie są albo odporni na korupcję albo nie, kwoty nigdy nie mają znaczenia. Jeżeli ktoś uważa, że podwyżka wynagrodzenia spowoduje zwiększoną odporność na korupcję to się myli, zmieni ona tylko wysokość łapówek. Kwestia kwoty jest zatem drugorzędna (jeżeli ktoś uzależnia swoje działania od ewentualnej łapówki to jest skorumpowany i tyle, reszta to wyłącznie „technikalia”). Cytując zatem bardzo mądrego człowieka, z tym głosowaniem skończyła się w Polsce opozycja, bowiem teraz nie mogą już twierdzić, że mają czyste ręce. PiS ich ubabrało w swoim świecie. Powinni byli wiedzieć, że o ile pisowscy wyborcy już udowodnili, że takie sprawy ich nie ruszają (nie jest ważne, że kradną, ważne, że się dzielą zrabowanym), o tyle wyborcy opozycyjni w większości są na takie rzeczy wyczuleni. Opozycja wykazała się więc albo niewyobrażalną pazernością albo bezgraniczną głupotą, a wiele wskazuje na to, że jednym i drugim. Nie są to - z całą pewnością - cechy, których poszukujemy w ludziach, którzy w przyszłości chcieliby ten kraj podnosić z zapaści, do której doprowadzi go obecna władza. No i w ten sposób nie mamy opozycji.
Wielu ludzi nie wierzyło (w tym ja), że cały naród może za pieniądze wyciągnięte z własnej kieszeni (a dokładniej z kieszeni własnych dzieci – ciekawe za co tak nienawidzimy swoje latorośle, że z premedytacją fundujemy im przyszłość w kraju będącym w kompletnej atrofii, z największym w historii długiem do spłacenia) sprzedać własną przyszłość. Że 500 PLN co miesiąc może być ważniejsze niż działający szpital czy otwarta szkoła. Nie wierzyliśmy, że w palestrze znajdzie się tylu osobników, którzy doraźne korzyści przedłożą ponad praworządność, tylu prawników, którzy schowają konstytucję w kieszeń tylko po to, żeby władze pozwoliły im robić swoje małe geszefty. A jednak znaleźli się. Wśród nich potężne autorytety prawa (np. procedury cywilnej), którym wszystko można zarzucić, ale nie głupotę. Cynizm zatem? Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, ale jednak każdy kolejny dzień niósł ze sobą nowe wyzwania i brnęliśmy w to bardziej i bardziej licząc, że rzeczywistość wszystko wyprostuje, że się mylimy bądź czegoś nie dostrzegamy. Przecież to nie może tak być, musi istnieć jakaś - choćby - przyzwoitość. Tylko, że nic takiego nie nastąpiło. Siedzimy jak ta żaba w garnku i woda robi się coraz cieplejsza.
Potem były wybory prezydenckie i dość absurdalna i solidnie ksenofobiczna kampania głównego kandydata, który i tak wygrał, bo rząd obiecywał gruszki na wierzbie. Pytanie, czy wygrał przez otwarte, czy zawoalowane oszustwa nic nie zmienią. Przegrani zawsze protestują i co z tego? Tak mawiał towarzysz Lenin. Matematyka jest bezwzględna i co byśmy nie zrobili to około 50% było za wyborem obecnego prezydenta.
Te 50%, które jednak było przeciw, teraz zastanawia się co ze sobą począć. Zwycięzcy zapowiedzieli bowiem, że nie będzie im łatwo (kto nie z nami ten przeciw nam). Zastanówmy się więc nad nimi, bo mówimy o ponad 10 milionach ludzi, a zatem ludzkim mrowiem.
Masa z tych ludzi wywodzi się z tak zwanej klasy średniej. To taki naturalny twór, stanowiący podstawę każdego normlanego społeczeństwa demokratycznego, uznawany w Polsce od lat za dziwoląga i skarbonkę w jednym. Urzędnicy średniego szczebla, drobni przedsiębiorcy, usługodawcy (prawnicy, księgowi, lekarze etc.) W dużym uproszczeniu są to ludzie, którzy razem w pochodzie pierwszomajowym by ze sobą nie poszli. A jednak jest to jednocześnie grupa, która generuje 40% PKB (dla przypomnienia ok. 200 miliardów złotych w budżecie). Ludzie, którzy nigdy nie mieli realnej reprezentacji politycznej, którzy zawsze byli dla kogoś narzędziem. W końcu klasa średnia słynie z tego, że zasadniczo gwałtownie nie protestuje, bo nie ma na to czasu, zajęta jest swoim życiem, w którym chce się realizować, mogąc liczyć tylko na siebie.
Ci ludzie, będąc uniwersalną dojarką dla wszystkich możliwych rządów i partii mają swoją wytrzymałość. Za PO kilka milionów porzuciło mrzonki o letniej wodzie w kranie i pojechało za granicę i teraz lepią PKB Niemiec, Anglii, Skandynawii i setek innych krajów. Ale masa z nich została. Zostali bardzo często nie z braku odwagi czy umiejętności, ale z miłości do tego kraju. Może coś ich tu trzymało (bliskość rodziny, sentyment, patriotyzm, nadzieja na lepsze jutro). Z tą pierwszą falą emigracji straciliśmy najbardziej aktywnych i pomysłowych obywateli. Masę krajów wzbogaciliśmy wiedzą i wysiłkiem tych emigrantów, tylko dlatego, że nie potrafiliśmy im zaproponować wartościowych (nierzadko po prostu godziwych) warunków życia i rozwoju osobistego. Policzcie sobie 5 milionów razy 3000 PLN (miesięcznie) to wyjdzie wam minimalna kwota, jaką ten kraj stracił w wyniku tego exodusu.
Ale została masa ludzi. Chodzący na wybory, zainteresowani losami kraju, skupieni na jego i swoim rozwoju. Miliony. Wytrwale głosowali w wyborach, często głosując na kandydatów, których jedynym plusem był fakt, że nie są z PiS. Sorry, ale jeżeli dostaję do wyboru pijaną małpę z odbezpieczonym kałasznikowem i wioskowego głupka z mokrą ścierką to wybór jest prosty. To nie świadczy dobrze o wioskowym głupku ani jego atrakcyjności, a jedynie o zdrowym rozsądku głosującego. Nie wiem skąd opozycja czerpała pozytywny wizerunek samej siebie, ale nie mogło to pochodzić z opinii wyborców z ostatnich 5 lat. Opozycja wychodziła i wychodzi na debili, jedyny powód, dla którego ktoś na nich głosuje, to to, że są mniej straszni od oszalałej alternatywy (wedle zasady: wolę być bity po grzbiecie za pomocą gotowanego makaronu niż drutu kolczastego). Zresztą dlatego nikt w opozycji nie jest zainteresowany zmianą, bo wiedzą, że wioskowy głupek zawsze ma szanse w wyborach, tak długo, jak choć część ludzi głosuje rozumem.
Głosowanie nad wynagrodzeniem posłów i senatorów (jak również pierwszej damy i innych) jest tego świetnym przykładem. Niby mają rację (też uważam, że rzetelna praca i wysokie kwalifikacje merytoryczne powinny być należycie wynagradzane), ale moment wybrali fatalny, skoro kraj jednak nie może już udawać, że nie mamy przerąbane. W stylu: rozumiemy, że wasze pieniądze są dzięki naszym działaniom znacznie mniej warte, ale musimy podwyższyć sobie wynagrodzenie, bo zasługujecie na godnie wynagradzanych reprezentantów. Nie mam z tym problemu, pod warunkiem, że ci reprezentanci sobą coś i kogoś rzeczywiście reprezentują (czyli wysokie zarobki w zamian za wysokie kwalifikacje). A dostajemy Morawieckiego (najbogatszy premier w historii Polski, gdyby policzyć majątek poupychany po rodzinie), który bez zająknięcia opowiada najbardziej niestworzone historie, byłego już ministra zdrowia i jego wybitnego trenera narciarstwa, czy genialnego demiurga z tylnego siedzenia i jego dwie wieże. No ławka prymusów po prostu.
Normalny człowiek już tego wszystkiego nie łapie, nie przyjmuje do siebie. Każdy bokser Wam powie, że przy piątym uderzeniu w głowę już niewiele czujesz i przestajesz się czymkolwiek przejmować. I tak właśnie jest. Przyjmujemy kolejne ciosy - raz za razem.
Ci ludzie śmieją nam się w twarz i jeszcze robią to za nasze pieniądze. Zwolnienie z przestępstw urzędników? Proszę bardzo. Nieistniejąca służba zdrowia za miesięcznie składki? Proszę bardzo. Fikcyjna edukacja dla naszych dzieci? Logujmy się i 20% niech nie zdaje matury (która sama w sobie jeszcze niewiele gwarantuje, to wszak dopiero początek drogi edukacyjnej, która – w teorii - prowadzi do sukcesów). To jeden na pięciu uczniów pokazał, że nie spełnia podstawowych kryteriów człowieka minimalnie wykształconego. Jak jeden na pięciu lekarzy, którzy nie wiedzą, że skalpela po operacji się nie oblizuje. Jakimi ci ludzie będą w przyszłości pracownikami, skoro tak słabo ich wykształciliśmy, skoro pozostawiliśmy ich samym sobie, a oni nie udźwignęli ciężaru? Co to znaczy dla kraju, który już teraz cierpi na brak specjalistów (a zatem ludzi, którzy edukację traktują szalenie poważnie)?
Co zostaje tym aktywnym 5 milionom ludzi? Emigracja. Nic innego.
Sam się nad tym zastanawiam (na szczęście na razie teoretycznie), bo chciałbym dożyć czasów, kiedy ludzi będą walczyć i wygrywać ze zmianami klimatycznymi, które grożą śmiercią całej planety (u nas węgiel i różaniec, zatem istnieje niewielka szansa na przetrwanie, raczej liczymy, że te problemy ktoś rozwiąże za nas, a my załapiemy się na owoce cudzego sukcesu. Problem jest jednak taki, że większość ludzi na planecie też tak myśli). Żyjemy w kraju, który zabiera znaczą część zarobków w zamian za szeroko-pojętą opiekę a w zamian wydaje kasę pracującego człowieka na 500+ dla niepracujących, czy na kopalnie, które od 30 lat nie są rentowne, ale górnicy pozostają w czołówce najlepiej zarabiających, albo na porty lotnicze na 50 milionów pasażerów rocznie, ofertujące loty donikąd, czy przekopy za miliardy złotych po to, żeby 4 osoby dziennie mogły przepłynąć bez paszportu małym jachtem z zatoki na umierające i zatrute morze. Miliardy złotych publicznych pieniędzy wydane po to, żeby krewni i znajomi tych, którzy chwilowo są przy korycie, mogli lepić babki z piasku na Lazarotte.
Nie mamy siły się już z tym szarpać. Wielu z nas jest zwyczajnie tym zmęczonych, bolą nas głowy od tłuczenia nimi w mur ciemnoty i bylejakości.
Jednak wszyscy ci, którzy myślą, żeby podziękować temu krajowi i jego wybitnym mieszkańcom (którzy swoim perspektywicznym myśleniem zapewnili nam tak światłych przywódców) i wynieść się stąd, gdzie pieprz rośnie czują się głupio. Czujemy się jak kurtyzany na promocji (żeby nie użyć cięższego określenia), które zdradzają ojczyznę, miejsce urodzenia i wychowania, któremu tak dużo zawdzięczają. A przecież to nie emigranci zdradzili kraj, to kraj zdradził ich, obiecując gruszki na wierzbie, zabierając im ciężko wypracowane dochody i przeznaczając te pieniądze na magiczną fasolę, zamiast na budowanie stabilnego państwa. Kończąc komunizm w tym kraju obiecywaliśmy sobie, że wreszcie włączymy mózgi i będziemy ich codziennie używać dla dobra swojego i swojego państwa. I nic z tego nie wyszło. Brak strategicznego myślenia (czy myślenia w ogóle) pozostał naszym lejtmotywem.
Niezależnie od tego, co usiłuje wmówić nam brunatne lobby prawicy, wszyscy jesteśmy w jakimś sensie patriotami (przepraszam, ale patriotą nie jest dla mnie ten, który oblepia samochód naklejkami, że pamięta o powstaniu warszawskim, a jednocześnie nie wystawia faktury za swoje usługi okradając fiskusa, znęca się nad rodziną, czy wywozi śmieci do lasu), ale to nie znaczy, że wszyscy jesteśmy debilami.
Jeżeli mam złożyć zdrowie i szczęście mojej żony i dzieci na ołtarzu miłości ojczyzny to przepraszam, ale nie. Moje obowiązki są jasne, w tym wobec moich najbliższych, których obiecałem chronić i o których mam obowiązek dbać. Będę dożywotnio czuł się jak tania prostytutka, która zostawiała kraj w potrzebie (którą to potrzebę uprzednio ten właśnie kraj i jego mieszkańcy własną głupotą skutecznie wytworzyli), ale nie cofnę się. Ręka mi zadrży, ale wynik będzie ten sam. Bo muszę dbać o swoją rodzinę i o siebie. Jeżeli Polacy nie chcą, żebym w tym kraju żył swoim życiem i mógł normalnie funkcjonować, to serdecznie im dziękuję. Nie wyjeżdżam, tylko jestem stąd wyrzucany. Zaduchem kadzidła z mało subtelnego sojuszu tronu z ołtarzem, gdzie pierwsze skrzypce gra złoty cielec - jak w średniowieczu (wtedy to też się źle skończyło dla kościoła, ciekawe czemu nikt wniosków nie wyciągnął), oparami absurdu, które codziennie serwują nam rządzący (i opozycja też niestety, jesteście siebie zwyczajnie warci) i wszechogarniającym zapachem potu ludzi dyszących żądzą odwetu na wszystkich, którzy w życiu osiągnęli coś więcej.
Wybieram cokolwiek innego. Jak osoby LGBT, które nagle przestały być ludźmi, a stały się ideologią. Jak te 5 milionów przede mną i jak te 5 milionów obecnie.
Do końca życia będę nosił tę zadrę, będę czuł się jak sprzedawczyk, ale wykonam swoje zobowiązanie troski o swoich bliskich, nawet wbrew własnemu krajowi, który nie chce pozwolić, by normalność była w nim normą, który w kółko potrzebuje mieć przegwizdane, w kółko z kimś walczy (jak nie z realnym lub wyimaginowanym wrogiem zewnętrznym to z wrogami wewnętrznymi, czyli sam ze sobą). Który non stop szuka sposobów na podcięcie gałęzi, na której wszyscy siedzimy.
Wyobraźcie sobie, że w tej właśnie chwili taki właśnie problem ma 5 milionów ludzi.
Do tej pory myśleli o domku z ogródkiem czy o nowym samochodzie. A teraz myślą o prewencyjnym zaborze mienia na podstawie widzimisię ministra tzw. sprawiedliwości czy faktem, że ich dzieci odebrawszy staranną i zdalną edukację zafundowaną przez upadające szkolnictwo, skazane są na przegraną w wyścigu o lepsze jutro. O służbie zdrowia, która ich starzejącym się rodzicom będzie w stanie zapewnić tylko aspirynę (być może) i różaniec nawet nie wspominam.
To jest 5 milionów pracujących, aktywnych i zaradnych ludzi. I oni ten problem wcześniej czy później rozwiążą. Będzie im z tym źle (wiadomo, jedni zniosą to lepiej inni gorzej), ale za taką Polskę podziękują. Wyrzucimy poza granice państwa miliony młodych, aktywnych i inteligentnych obywateli. Kraj zubożeje, straci na tym. I nie dziwny się im, mają do tego prawo. Samiśmy ich postawili w tej sytuacji. Do tej pory spełniali swoje obowiązki wobec kraju: płacąc podatki i głosując i dawniej oznaczało to też, że nieważne kto wygrał, szanował zdanie także tych, których partia nie wygrała. Wiedzieliśmy, że są pewne świętości, których zwycięskie ugrupowanie nie ruszy, że jest jakaś norma. A teraz już tak nie jest. Sądy sądzą nie tak jak chcemy, zmienić sądy, media punktują nasze błędy, zabrać media, obywatele protestują, do paki z nimi. Teraz zwycięzca bierze wszystko, nasi wygrali to i kraj jest nasz, a jak się nie podoba to fora ze dwora. I do tego właśnie dorowadzimy. Ludzie wyjadą. Miliony nieszczęśliwych ludzi budujących swoje małe życia poza Polską. Ostatnio tak to było w komunizmie i bardzo źle się dla tego kraju skończyło. Poprzednio z opałów wyciągnęli Polskę podobni mądrzy i odpowiedzialni ludzie, których teraz zabraknie, bo wszystkich wygnamy z kraju. Opanujmy się, póki czas. Bo szans na happy end coraz mniej.