- Mateusz Medyński
Co to jest ten wieloletni budżet UE i po co on nam? Czyli o polskim zamieszaniu w UE słów kilka.
Po pierwsze budżet. Nuda jak cholera – prawda? Po drugie jeszcze budżet UE. Nie ma już chyba nudniejszego tematu na planecie. Coś jak Krystyna Czubówna czytająca książkę telefoniczną . A do tego wieloletni. To ma być temat na wpis? Ano owszem i zaraz Wam wyjaśnię co w tym jest na tyle seksi, żeby o tym pisać. I dlaczego jest szalenie ważne.
Dlaczego to jest dla nas – Polaków - istotne? I dlaczego akurat ten konkretny budżet jest ważniejszy od innych. I dlaczego kluczowym jest, żeby Polska nie została zapamiętana jako hamulcowy tego budżetu (bo budżet będzie historyczny - o czym piszę dalej - więc i nasze fochy będą historyczne), bo to się za nami będzie ciągnęło latami.
Po pierwsze Unia może działać na budżetach wieloletnich – od 5 do 7 lat. To bardzo wygodne i dużo sensowniejsze niż coroczne uchwalanie od nowa całego budżetu (choć taka procedura i tak musi być stosowana, bo wieloletni budżet to tylko ramy – wypełnienie ich konkretami następuje co roku, więc corocznie budżet i tak trzeba składać do kupy). W unijnej nomenklaturze brzmi to tak: wieloletnie ramy finansowe wypełniane są co roku budżetem UE. I to ma sens, bowiem łatwiej jest dogadać szerokie ramy (czyli zasady i cele całej Unii) raz na 7 lat, skoro zgodzić się muszą Państwa Członkowskie w ramach Rady EU oraz Parlament Europejski. Gdyby tak trzeba było co roku, Unię czekałby paraliż decyzyjny. Tegoroczne wieloletnie ramy finansowe negocjowano ponad 10 tygodni.
Jednakże ten wieloletni budżet przejdzie do historii Unii Europejskiej. Nie dlatego, że zawiera postanowienia o powiązaniu środków z praworządnością. To jest nowy element, ale wierzcie mi, poza Polską i Węgrami reszta Europy nie przywiązuje do tego elementu większej wagi. Ten budżet jest kluczowy i najważniejszy od powstania Unii Europejskiej z innego powodu, o którym w Polsce się nie mówi głośno a szkoda.
Ten wieloletni budżet UE jest wyjątkowy, ponieważ pierwszy raz w historii zawiera tak silny kompromis pomiędzy bogatą północą i biednym południem UE. Pamiętacie załamanie Grecji? Pamiętacie, jakie było nastawienie pozostałych państw UE, zwłaszcza Niemiec? Oszczędności, oszczędności, oszczędności. To była odpowiedź bogatej północy na wszystkie problemy południa. Niemcy, Kraje Beneluksu i Francuzi do tej pory patrzyli na Włochy, Grecję czy Hiszpanię jak na biednych i nierozgarniętych kuzynów, którzy zamiast pracować wolą spać do późna, budząc się na kawkę i wino. Jak w bajce o mrówce i koniku polnym. Tak było od początku Unii. Chcecie więcej pieniędzy? To weźcie się do roboty, niemiecki podatnik nie będzie wiecznie żywił włoskiego lenia. Południe zaś w kółko powtarzało, że nie tylko oszczędności się liczą, trzeba jeszcze potrafić wydawać pieniądze, bo bez stymulacji gospodarki czeka nas jeszcze głębszy kryzys. Obie strony miały połowiczną rację. Gdyby Włosi czy Hiszpanie potrafili zapanować na swoimi wydatkami publicznymi tak, jak robią to Niemcy, to nie byłoby problemów. Tyle, że wówczas nie byliby Włochami ani Hiszpanami. Nie byliby sobą. Z jakiegoś powodu to basen morza śródziemnego przyciąga najwięcej turystów. Niemcy tam właśnie jadą, żeby odpocząć – nie byłoby to możliwe bez charakterystycznej, wyluzowanej atmosfery. A atmosfera musi przekładać się na gospodarkę. Tak po prostu działa świat. Tyle, że do tej pory Niemcy (którzy - nie oszukujmy się - mają najwięcej do powiedzenia w UE, zwłaszcza teraz, kiedy Brytyjczycy zajęci są popełnianiem zbiorowego harakiri w ramach brexitu) na wszelkie problemy południa mieli jedno rozwiązanie – bądźcie bardziej jak Niemcy i oszczędzajcie. A to nie działało. Nie działało nigdy i nigdzie poza samymi Niemcami! Grecję prawie wykończyła taka terapia (abstrahując od tego jak greckie rządy same przyczyniły się do trudnej sytuacji swojego kraju), cierpiały miliony ludzi – obywateli jednak bądź co bądź UE.
Tegoroczny budżet jest pierwszym w historii UE przypadkiem, kiedy wszystkie kraje Unii postanawiają wspólnie się zapożyczyć, żeby stymulować rozwój gospodarek narodowych. Tak! Nie będziemy oszczędzali, będziemy się zadłużać i wydawać pieniądze na stymulację gospodarki. Żeby jednak nie oszaleć i nie wydać więcej niż będziemy w stanie spłacić, musimy mieć ustalone warunki takich procesów- ramy prawne i kwotowe. I takie warunki udało się po raz pierwszy wynegocjować.
Dla każdego, kto cokolwiek wie o Unii Europejskiej to jest przewrót kopernikański. Wywalamy przez okno Miltona Friedmana, na scenę wjeżdża John Maynard Keynes. Unia Europejska będzie się solidarnie zadłużać, żeby pomagać najsłabszym swoim członkom. W końcu stado porusza się tak szybko, jak jego najwolniejszy członek. Powodem, dla którego Unia nie boi się zadłużać, jest to, że wszyscy tak robią (cokolwiek byśmy nie wymyślili, daleko nam do helikopterowych pieniędzy z USA) oraz to, że zadłużenie wpływa korzystnie na wartość EURo, a zatem pomaga w eksporcie, z czego Europa nadal słynie. Niemcom przyda się osłabienie Euro, bo wówczas ich towary poza Unią będą tańsze i bardziej konkurencyjne, a Europie przydadzą się pieniądze w ten sposób uwolnione (żeby nie powiedzieć stworzone).
Tego w Europie jeszcze nigdy nie było. Wszystkie Państwa UE zapamiętają ten budżet, bo dowodzi on narodzin prawdziwej solidarności w ramach EU. Ten budżet potencjalnie zwiększa uprawnienia biedniejszych członków UE (w tym Polski) do miejsca przy stole podczas wielkiego żarcia, jakim będzie nadchodząca stymulacja gospodarek. To oznaka większej troski o słabsze Państwa, to zwycięstwo takich podmiotów jak Polska (wypracowane przy niewielkim jej udziale, w końcu obraziliśmy się na UE, bo brzydko tam mówią o tym, jak polski rząd nie szanuje ani polskiej konstytucji ani polskich obywateli) i Węgry. O Orbana akurat bym się nie obawiał. To szczwany lis, on się dogada z Unią, rzucając nas na pożarcie (chyba, że zdążymy się opamiętać). Powiązanie środków unijnych z praworządnością, w brzmieniu wziętym z dokumentów UE to bardzo ogólny temat, który być może nie zostałby nigdy użyty, taka furtka bezpieczeństwa dla Państw UE, gdyby któryś z jej członków posunął się za daleko. Pozostałe Państwa Członkowskie z tego mechanizmu nie zrezygnują, ale też nie traktują go jako najważniejszy element budżetu – tym są bowiem wspólne wydatki na stymulację gospodarek oraz środki na walkę ze zmianami klimatu. Tylko Polska i Węgry robią wokół tego raban (na złodzieju czapka gore) i to niestety zostanie nam zapamiętane po wsze czasy. Przejdziemy do historii jako kraj, który zawetował dokument pokroju Magna Charta, czy Karta Narodów Zjednoczonych. I to z jakiego powodu? Bo niektóre jego postanowienia (nawet nie te najważniejsze) przeszkadzały mu w polityce wewnętrznej. Dodatkowo zagroziliśmy, że zniszczymy sobie gospodarkę żeby unii zrobić na złość. To już nie tylko dowód na ponadprzeciętną prywatę i koniunkturalizm, ale także na nieziemską wręcz głupotę.
Zakładając, że środki unijne odpowiadają za wygenerowanie 2% PKB Polski a idące za nimi inwestycje prywatne dodatkowo tworzą 1% to ryzykujemy utratą 60 miliardów złotych rocznie!
Jakże łatwo nam jest zapomnieć o tysiącach kilometrów dróg wyremontowanych za unijne pieniądze, o setkach tysięcy projektów finansowanych z Unii. Nie ma w Polsce gminy, w której nie stałyby tablice informujące o finansowaniu jakiejś naprawy, odbudowy czy modernizacji. Większość budynków użyteczności publicznej oraz zdecydowana większość kościołów w Polsce skorzystała na środkach unijnych. Nie wspominając już o tym, że ponad 60% całego eksportu (który stanowi podstawę polskiej gospodarki i generator ponad 260 miliardów EUR rocznie) idzie do krajów UE. Może nam się to podobać albo nie, ale Unia Europejska odpowiada nie tylko za rozwój gospodarczy Polski, ale w ogóle za to, ze mamy jakąkolwiek gospodarkę, bo bez ułatwień w eksporcie, bez swobody przepływu towarów i usług zwyczajnie nie mielibyśmy komu sprzedawać. Zniesienie barier celnych w ramach UE znacząco obniżyło koszt naszych towarów a zatem i zwiększyło ich konkurencyjność. Bez tego Polska straciłaby główne źródło dochodów, budżet załamałby się w tydzień. No i opowiedzcie jeszcze swoim dzieciom o tym, że kiedyś trzeba było stać w kolejkach na granicy po pieczątkę w paszporcie, żeby pojechać do Berlina czy Pragi, o dalszych miejscach nie wspominając.
Wszystko to mamy zaryzykować, żeby rząd czuł się lepiej ze sobą?
Unia jak zawsze znajdzie rozwiązanie, pomimo polskiego i węgierskiego sprzeciwu. To zbyt duża organizacja, żeby sobie nie poradzić z takimi problemami. Może nawet zaproponują nam coś, co spowoduje, że wycofamy się z tego veto, ale nigdy nam tego nie zapomną. Do końca świata będziemy traktowani jak ludzie, którzy postanowili sikać do wspólnego basenu z trampoliny. Wrócą wszystkie dowcipy o „polskiej gospodarce”, wróci traktowanie nas jak debili, bo sami udowadniamy Unii, że nie potrafimy ani grać zespołowo ani stosować związku przyczynowo skutkowego do własnych działań. Globalnie mamy więc przesrane.