- Mateusz Medyński
Cóż więc mamy czynić? Poradnik dla polskiego przedsiębiorcy w kryzysie. Część pierwsza
Skoro już wszystkich porządnie wystraszyłem (sam też jestem przerażony skalą zniszczeń w gospodarce) to przyszła pora na konstruktywne zastanowienie się, co z tym możemy zrobić. Zaczynam więc cykl prostych porad dla przedsiębiorców.
Po pierwsze wszystkie historie o pomocy rządu dla przedsiębiorców można włożyć między bajki. Wbrew temu, co wygadują w mediach różne losowo wybrane jednostki piastujące chwilowo jakieś funkcje publiczne (lojalność wobec partii jako jedyna cecha wymagana do piastowania stanowisk nigdy się nie sprawdziła w żadnym systemie, ani w żadnej gospodarce) państwo polskie nie ma ani pieniędzy ani potencjału, by nieść realną pomoc przedsiębiorcom. Powinno, ale tak nie czyni.
Tyle, że dla przeciętnego polskiego przedsiębiorcy to żadna nowość. Kiedy to Państwo pomagało przedsiębiorcom? SLD głaskało po pupci oligarchów, PSL małorolnych, PO wszystkich po równo czyli zasadniczo nikogo, a PiS otwarcie powiedział, że pora na nowe elity i obecnych przedsiębiorców trzeba zniszczyć, bo dorobili się za poprzednich rządów, czyli są niewiarygodni.
Polski przedsiębiorca rozwijał się i rozkwitał nie dzięki aktywności polskiego państwa i wysiłków rządów, ale wbrew nim. Kiedy ostatnio rozmawialiście racjonalnie z kimś ze skarbówki, kto zamiast wycisnąć z Was kasę za wymyślone przewinienia próbował Wam pomóc? Czy składki ZUS, które podwajają koszt zatrudnienia pracownika pomagają Wam w utrzymywaniu wysokiego zatrudnienia czy wręcz przeciwnie? Czy banki, obecnie w dużej mierze państwowe zawsze ze zrozumieniem podchodziły do Waszych próśb o zmianę warunków kredytowania w sytuacji kryzysowej? Należy dodać do tego jeszcze przejrzysty i prosty system podatkowy, w którym fiskus ma zawsze rację (a jak nie ma to zablokuje Wam konta do czasu aż Wasza firma sama padnie, bez czekania na prawomocność decyzji). Sądy? Od lat brakuje tam tysięcy etatów. Przeciętny czas oczekiwania na rozstrzygnięcie w pierwszej instancji to 3 lata. Szybka sprawiedliwość? Nie u nas.
Oczywiście były po drodze różne listki figowe, ale zamiast pomocy sprowadzały się do przeszkadzania trochę mniej (lepiej to niż nic, ale jak w tym dowcipie „tylko kopnął w tyłek, a mógł zabić”).
Czyli polscy przedsiębiorcy zostali z tym całym szajsem sami, jak zawsze zresztą.
To nic. Upadłą firmę można odbudować. Zwolnionych pracowników poszukać na nowo. Myśmy zawsze jako jednostki potrafili fantastycznie wstawać z popiołów i tym razem zrobimy to samo.
Musimy wytrzymać rok.
Najważniejsze to jakoś przeżyć najbliższy rok. I na tym się skupmy. Za rok, choć epidemia zapewne nie zelżeje, będziemy już mieli wypracowane metody radzenia sobie z połączeniem życia i pracy ze stałym śmiertelnym zagrożeniem (jak nie Covid-19 dzisiaj to cokolwiek innego za rok lub dwa). W ciągu roku wiele firm padnie, albo będzie w poważnych tarapatach, co dla pozostałych, które przetrwają oznacza właściciele swobodny rynek i brak konkurencji. Przetrwają najlepiej przygotowani i ci za rok będą mieli niemalże nieograniczone możliwości rozwoju. Nie tylko w Polsce, ale i za granicą, bo nasze firmy nadal będą tańszą alternatywą dla zachodnich, a jednocześnie świat, w tym Europa będzie musiał zainwestować więcej w swoją okolicę, a mniej polegać na Chinach. Uzależnienie od dostaw z Chin bardzo brutalnie dało się we znaki w Europie. Gdyby kwarantanna Chin trwała choć miesiąc dłużej skończyłyby nam się części i składniki właściwie do wszystkiego. Co z tego, że wielka firma farmaceutyczna produkuje leki w Szwajcarii, skoro połowa komponentów jest z Chin. Bez składników nie ma leków i nie ma firmy w Szwajcarii.
Świat jest więc w trakcie ponownego przemyślenia swojego łańcucha dostaw i zaczyna rozumieć termin „zaopatrzenie strategiczne”. Każda firma będzie się teraz zastanawiała trzy razy zanim powierzy dostawy niezbędnych dla swojego przetrwania komponentów podmiotom z krajów mniej stabilnych (a Chiny do takich należą, bo choć są ogromnym rynkiem, to jednak mają kierowniczą rolę partii, podporządkowane sądownictwo i cenzurę, co nie wróży dobrze przedsiębiorcom, którzy chcieliby cokolwiek tam uzyskać wbrew woli rządzących czy rozwiązać spór). Dla firm z Niemiec czy Francji nadal lepiej będzie mieć zakład czy dostawcę części w niedalekiej i będącej członkiem UE Polsce, niż na dalekim wschodzie. Wiele firm już o tym myśli. Kryzys pokazał, że dwa tygodnie blokady Chin mogą zamknąć nawet największy zakład w Europie.
To nasza wielka szansa. Jeżeli przetrwamy najbliższy rok, możemy na tym bardzo skorzystać.
Co więc czynić, żeby przetrwać. Po pierwsze walczyć o swoją firmę jak najmocniej. Państwo raczej nie pomoże, rządzący mają przedsiębiorców jeszcze bardziej gdzieś niż ich poprzednicy. Ale pomoże system prawny.
Ogranicz koszty. Czy pracownicy to aktywa Twojego biznesu?
Najpierw trzeba ograniczyć koszty do minimum. Przetrwanie firmy jest najważniejsze. Bez niej nie będzie przyszłych miejsc pracy. Jeżeli wiązać się to będzie ze zwolnieniem pracowników i nie ma absolutnie żadenej innej drogi, niestety tak trzeba zrobić. Wybór pomiędzy zwolnieniem części ludzi a upadkiem zakładu (i zwolnieniem wszystkich) jest wyborem paskudnym, ale koniecznym. Wybierajmy mniejsze zło. Oczywiście musimy też pamiętać, że jeżeli da się utrzymać pracowników to lepiej jest ich utrzymać (nawet kosztem obniżenia pensji).
Każdy spytany o to pracownik powie Ci, że woli nawet chwilowo zarabiać mniej, niż stracić pracę. Dlatego powinniśmy traktować swoich pracowników jak ludzi zdolnych do podejmowania racjonalnych decyzji. Brzmi to jak truizm i to potencjalnie wręcz obraźliwy dla inteligencji czytającego. Ale z doświadczenia wiem, że dla wielu przedsiębiorców to będzie nowość (pamiętam też jak sam byłem pracownikiem i czasami traktowano mnie jak mebel). Tak. Porozmawiajmy z pracownikami. Zaproponujmy im takie obniżenie pensji (i swojej własnej też), żeby firma przetrwała. Nie wszędzie da się tak zrobić, ale w wielu miejscach owszem. Ludzie nie są głupi. Potrafią liczyć. A utrzymanie kluczowego personelu przy jednoczesnym obniżeniu kosztów to podwójna korzyść dla firmy.
Dogadaj się z wierzycielami
Drugą rzeczą jest porozumienie z kluczowymi wierzycielami. Korzystajcie z wniosków o rozłożenie na raty i odroczenie płatności w skarbówce, ZUSie, PFRONie etc. Napiszcie do swoich banków, leasingodawców etc. wnioski o restrukturyzację. Kupcie sobie kilka-kilkanaście miesięcy na przetrwanie. Nie musicie zaczynać restrukturyzacji od sądu, zacznijcie od szczerych rozmów z wierzycielami. Wszystkim im musicie jednak też pokazać, że macie plan na swoją firmę za rok lub dwa. Nikt nie będzie chciał się zgodzić na ustępstwa na piękny uśmiech. Potrzebne konkretne plany, prognozy. W tym pomogą Wam księgowi, ekonomiści oraz dobry doradca restrukturyzacyjny.
Restrukturyzacja sądowa?
Jeżeli uda się dogadać możecie się zastanowić nad prostą restrukturyzacją sądową. Jest jedno postępowanie, które nie wymaga siedzenia w sądzie, całość odbywa się na jednej rozprawie (wyobraźcie sobie, restrukturyzacja w jeden dzień!). Chodzi to o postępowanie o zatwierdzenie układu. Sami zbieracie zgodę swoich wierzycieli na plan restrukturyzacyjny i zmianę sposobu płatności swoich długów (np. odroczenie o rok) i jak już macie wystarczająco dużo zgód, idziecie do sądu i dostajecie oficjalną pieczątkę, która jest bardzo dużo warta. Macie wówczas spokój, do tego zatwierdzony urzędowo.
Jeżeli się nie dogadacie, wówczas można pokusić się o pozostałe trzy postępowania restrukturyzacyjne. One już wymagają większego udziału sądu i trwają dłużej, ale nadal można wiele uzyskać. Pamiętajcie, że sądy upadłościowe obecnie pracują na pół gwizdka (jak wszystko w kraju objętym kwarantanną) więc wszystko idzie jeszcze wolniej niż zwykle. Ale lepiej tak niż wcale. Wierzcie mi, nie robiąc nic nie uzyskacie nic, podejmując nawet minimalny wysiłek dajecie sobie szansę na uratowanie swojej firmy i nowe życie. A jeżeli Wasza firma jako jedna z nielicznych przetrwa tę zawieruchę, korzyści dla Was będą ogromne.
Wyobraźcie sobie. Rynek bez konkurencji! Trzeba tylko teraz się powysilać, żeby potem zbierać owoce ciężkiej pracy.