- Mateusz Medyński
Anuszka rozlała olej. Jak wali się potężna gospodarka, a nikt tego nie traktuje poważnie.
Nie ma wątpliwości, że polska gospodarka jest potężna. Może nie na miarę europejską (daleko nam nie tylko do Niemiec), ale na miarę kraju, który ledwie trzydzieści lat temu pracował według planów 5-letnich i który swoją gospodarkę na nowo zbudował opierając się wyłącznie na przedsiębiorczości (nie mamy żadnych istotnych złóż surowców, więc cały PKB pochodzi z podatków od firm i osób fizycznych). Osiągnęliśmy bardzo dużo, wysiłkiem milionów ludzi, którzy marzyli o lepszym świecie dla siebie i swoich bliskich. Trzydzieści lat łykaliśmy kurz, ocieraliśmy pot i łzy. Wywrócenie takiego molocha wymaga wielkiego wysiłku i zajmuje dużo czasu.
Dlatego właśnie wielu Polaków nie widzi w pełni zagrożenia w tym co się dzieje. Po prostu od momentu kiedy Anuszka wylała olej, do momentu kiedy odcięta przez tramwaj głowa Berlioza potoczy się po bruku upłynąć musi trochę czasu (takie tam drobne odniesienie do mojej ukochanej książki). Nie widzimy jeszcze bezpośrednich skutków, a bez tego nie potrafimy wyciągać wniosków. Niestety wszystko wskazuje na to, że bieg wydarzeń nie ulegnie zmianie. Wszystko co robimy (a także czego nie robimy) nieuchronnie prowadzi ku katastrofie. Mamy już czwartą tarczę antykryzysową i choć trzy poprzednie wielu podmiotom pomogły, to jednak liczba przedsiębiorców, którzy z pomocy nie skorzystali powoduje, że tarcze nie ochronią gospodarki. To trochę tak jak ze szczepieniem powszechnym, działa tylko wtedy, kiedy liczba zaszczepionych przekroczy 90%, by osiągnąć odporność populacyjną. Jeżeli pomożemy zbyt małej liczbie firm, te które przeżyją nie utrzymają gospodarki (koszty funkcjonowania Państwa są w dużym stopniu stałe, a w każdym razie nieelastyczne, więc nie da się ich szybko dostosować do malejących wpływów do budżetu).
Wszyscy siedzą cicho i czekają, co się będzie działo, licząc na ratunek, na magicznie wyczarowane pieniądze od rządu czy inne cuda na kiju. Zapominamy jednak o tym, że w zasadzie nikt nigdy specjalnie polskim firmom nie pomagał. Zawsze pomagaliśmy sobie sami. Oczywiście rację mają ci komentatorzy, którzy twierdzą, że z taką skalą masakry nigdy nie musieliśmy się mierzyć i że bez wsparcia Państwa sami nie damy sobie rady. Ale jednocześnie prawdziwe jest twierdzenie Algernona Sidneya, że Bóg pomaga tym, którzy pomagają sobie sami. I tu tkwi problem. Od dwóch miesięcy powinna trwać mrówcza praca polskich przedsiębiorców nie tylko nad wnioskami o dopłaty w ramach tarcz, ale także nad restrukturyzacją. I to nieważne czy sądową (jedna z czterech procedur przewidzianych przez ustawę prawo restrukturyzacyjne) czy pozasądową (dogadanie się z wierzycielami samodzielnie, umowy restrukturyzacji w oparciu o prawo bankowe etc.). A jest totalna cisza. Wszyscy wyczekują cudu. Problem polega na tym, że jak do przedsiębiorców dotrze, że cudu nie będzie (albo będzie dużo słabszy niż zakładaliśmy, powiedzmy zamiast zamiany wody w wino dostaniemy słabą herbatę rumiankową) i wszyscy rzucą się na restrukturyzację firm, będzie już za późno. Sądy nie obsłużą wszystkich wniosków, bo za mało ludzi tam pracuje. Doradcy będą robić co mogą, ale nawet uwzględniając obietnicą uproszczonej restrukturyzacji doba nadal będzie miała 24 godziny. Praca pod presją czasu zawsze niesie ze sobą dodatkowe ryzyko.
Wiele firm w Polsce padnie nie dlatego, że nie miały szansy na ratunek, ale dlatego, że pieniądze skończyły im się zanim mogły z tej szansy skorzystać. Przetrwają ci, którzy najlepiej się do tego przygotowali, a więc i ci, którzy zaczęli myśleć o przyszłości w perspektywie miesięcy, nie tygodni. Nie musimy przy tym panikować, jeżeli jest szansa na uratowanie się bez narzędzi restrukturyzacyjnych to super, korzystajmy z niej, ale bądźmy przygotowani na scenariusz, w którym restrukturyzacja będzie potrzebna – a takie przygotowanie wymaga wcześniejszych działań. Szaleńcze ruchy w momencie, kiedy komornicy szarpią nam konta, albo bank wypowiedział umowę kredytu, mogą być już zbyt spóźnione, by nas uratować.
Działajmy, póki mamy czas.